Wywiad z Jerzym Engelem – piłkarzem, trenerem i działaczem piłkarskim, który w 1986 roku (jako trener) zdobył wicemistrzostwo Polski z Legią Warszawa. Następnie jako dyrektor sportowy klubu stołecznego Polonia – mistrzostwo, Puchar Ligi i Superpuchar kraju. Przez ponad dziewięć lat pracował w klubach piłkarskich na Cyprze, a od 2000 do 2002 roku był selekcjonerem kadry narodowej, z którą  wywalczył awans do finałów mistrzostw świata.  Był również szkoleniowcem Wisły Kraków.

A: Jak pan rozumie słowo sukces?

J: Sukces to jest coś co pozwala w życiu sprawdzić się i rodzinnie i zawodowo. To jest to wszystko co człowiek wyobrażał sobie, że może osiągnąć i osiąga. To jest właśnie spełnienie się życiowe i to jest sukces. On może być na różnych polach. To mogą być maleńkie rzeczy. To nie muszą być zaraz wielkie sprawy, ale właśnie to, że stawiam sobie jakiś mały cel, który chcę osiągnąć na bazie tego co doświadczyłem, co wiem i co chcę zrobić. I ten cel osiągam. To jest sukces.

A: A pan jako dziecko myślał, że będzie dzisiaj w tym miejscu w którym pan jest?

J: Wychowywałem się w rodzinie, która bardzo dużo czasu poświęcała na kulturę fizyczną. Myśmy rzeczywiście cały czas mieli kontakt ze sportem. I to ze sportem przez duże S. W związku z tym widziałem się od dziecka na takiej uczelni jak Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie. I to udało mi się, bo dostałem się na uczelnie, studiowałem na tej uczelni, ukończyłem tę uczelnie i to niejako kształtowało moje życie.

A: Mówi pan o sporcie przed duże S, jak pan to rozumie?

J: Rodzice dbali o to żebyśmy szybko nauczyli się pływać, żeby woda nie sprawiała nam żadnego problemu i żeby się tej wody nie bać. Zimą na narty, do Zakopanego, a później na wszystkie wielkie imprezy jakie się w Polsce odbywały. Mistrzostwa w `62 roku w Zakopanem, czy fantastyczne lekkoatletyczne zawody Polska – Ameryka na Stadionie Narodowym, itd. Wszędzie tam byliśmy. Rodzice wszędzie nas zabierali. A więc niejako, ten sport przez duże S cały czas nam w domu towarzyszył.

A: Rozumiem, a więc nie chodzi o to, że koniecznie każdy w domu jakąś dyscyplinę sportu uprawiał tylko po prostu było to takie przesiąknięcie sportem.

J: Ale to też wyszło z domu. Bo moja mama była studentką CIF czyli dawnej Akademii Wychowania Fizycznego. A przedtem to się nazywało Centralny Instytut Kultury Fizycznej. Była świetną pływaczką właśnie. Także ten sport w domu był bardzo obecny. Ojciec grał świetnie w tenisa. W piłkę nożną, w ping-ponga również. Był bardzo aktywnym człowiekiem, zawsze. Siostra grała znakomicie w piłkę ręczną. Więc ten sport był u nas w domu bardzo obecny.

A: Rodzice nadawali Wam jakiś kierunek?

J: Nie, zupełnie nie. Wręcz odwrotnie. Właśnie ten wachlarz umiejętności
i uprawiania najróżniejszych sportów był w domu bardzo szeroki. Stąd myśmy sami patrzyli w jakim kierunku mamy zdolności żeby tam się sprawdzać. Ja np. grałem w drugiej lidze w siatkówkę. A latem w piłkę nożną w klubie. A więc w dwóch różnych klubach. Oprócz tego mogłem grać w tenisa. Świetnie jeździłem na nartach. Tak więc można powiedzieć że takie ogólne przygotowanie sportowe miałem. To też zbliżało mnie do AWF, no bo tak sobie to wyobrażałem, że na Akademię Wychowania Fizycznego szli ludzie, którzy byli świetnie przygotowani do kultury fizycznej jako takiej.

A: A jakie wartości były w pana domu wpajane dzieciom?

J: Ja powiem pani, że nasz dom był domem otwartym. To był taki dom, w którym przewijała się masa ludzi. W którym zawsze wszyscy mogli znaleźć coś dobrego i coś dobrego stamtąd wymieść. Ja wychowywałem się w wielkim, zielonym ogrodzie. Wśród drzew i zieleni. Domku jednorodzinnym dodam. Miałem nianię na początku, była to służąca w domu. Tak więc to był taki dom szalenie, powiedziałbym, otwarty na ludzi. I to wszystko właśnie tam się rozpoczynało. Człowiek nasiąka od dzieciństwa, tą otwartością i tym szacunkiem dla każdego człowieka. Potem to wynosi z domu i niesie dalej. Ten dom ma ogromne znaczenie. Dzisiaj to mój dom jest bardzo otwarty dla wszystkich. Dla przyjaciół i tych którzy chcą w nim bywać i tak to już pozostanie.

A: A jakie więc wartości w życiu dzisiaj pan wyznaje. Co jest dla pana najważniejsze?

J: Szacunek dla wszystkiego co żyje, przede wszystkim dla człowieka. Ale, ponieważ mamy też zwierzęta, również dla nich. Wychowałem się wśród psów, mieliśmy zawsze dwa psy w domu- minimum dwa. A więc szacunku dla zwierzaków nauczyłem się bardzo wcześnie. A teraz moja żona ma hodowlę koni, mamy konie wyścigowe, w związku z tym również szacunku dla tych zwierząt – są wspaniałe. Nauczyłem się tego, że jeśli ktoś nie potrafi zrozumieć zwierząt, nie potrafi kochać zwierząt, to nie potrafi też zrozumieć i kochać ludzi, tak z całego serca. Także myślę, że to obcowanie z naturą, ze zwierzętami, daje bardzo dużo wszystkim.

A: Kto miał na pana wychowanie największy wpływ?

J: Musze pani powiedzieć, że oprócz fantastycznych rodziców miałem również świetnych nauczycieli w szkole. Bo dawniej szkoła naprawdę pełniła fantastyczną funkcję – nie tylko edukacyjną ale i wychowawczą. Ja miałem szczęście w życiu trafić na świetnych nauczycieli i w szkole podstawowej i w szkole średniej. I to w jakimś stopniu ukierunkowało całe moje życie. Bo oni nas świetnie do życia przygotowali.

A: Co pan przez to rozumie?

J: Mimo tego, że klasy były duże, bo było około 35 do około 40 dzieci w klasie, to przykładali bardzo wielką rolę do indywidualnej pomocy każdemu dziecku. I to mi z tej szkoły zostało. Bo pamiętam dzieci, które nie nadążały, a którym właśnie nauczyciele niesamowicie dużo czasu poświęcali, żeby zająć się nimi w sposób indywidualny. Nikogo nie zostawiali samemu sobie. U mnie błyskawicznie odkryto, że bardzo szybko łapię inne języki, więc mnie skierowano natychmiast na naukę języków obcych. Mówiłem po niemiecku, po francusku, po angielsku. Z rosyjskim gorzej było bo to był język który był obowiązkowy.

A: Którego bezwzględnie trzeba było się uczyć.

J: Tak. A ja się broniłem przed tym, ale innymi językami mówiłem bardzo dobrze i to mi w życiu bardzo pomogło. Okazało się, że los tak pokierował moją karierą, że na pewien okres wyjechałem z Polski i pracowałem za granicą gdzie języki obce bardzo mi się przydały. Stąd wiele zawdzięczam właśnie nauczycielom, którzy kształtowali moją osobowość w szkole podstawowej. Potem w szkole średnie, gdzie potrafili różnymi rzeczami fascynować i właściwie kreować w każdym z nas ten indywidualny talent który mieliśmy. Moim najlepszym kolegą był fantastyczny matematyk-fizyk-chemik. Człowiek, który miał właśnie głowę do takich rzeczy i w tym kierunku cały czas był prowadzony. Potem kiedy poszedł na studia w tym kierunku, dostał stypendium Polskiej Akademii Nauk. Błyskawicznie awansował i w tym kierunku poszedł. Inni, którzy mieli inne predyspozycje, do malarstwa np., poszli w kierunku malarstwa. Inni, którzy mieli w kierunku biologii, poszli na biologię. Ja byłem na tamte czasy zdecydowanie wyróżniającym się sportowo, więc już powoli ukierunkowywano mnie właśnie w stronę Akademii Wychowania Fizycznego plus te języki obce, które pozostały mi do dnia dzisiejszego. I to było fantastyczne, bo to była prawdziwa szkoła. Więc właściwie to nie rodzice. To nie miało z tym nic wspólnego.

A: Nauczyciele skupiali się na waszych indywidualnościach, a czy mówili panu w czym pan jest dobry, budowali w panu to poczucie?

J: Tak! Oni natychmiast segregowali nas, może to złe słowo, ale ukierunkowywali nas na te zajęcia pozalekcyjne, które były konkretnie dla każdego z nas. Jedni szli na zajęcia biologiczne, inni na plastyczne, inni na SKS-y, czy na kółko matematyczne i to od razu pokazywało i dawało tą ścieżkę każdemu z nas. To była przyspieszona droga rozwijania swojego talentu w tym kierunku, w którym rzeczywiście ten talent był.

A: A jakby się okazało, że pana pasja indzie w innym kierunku niż się np. wydaje nauczycielom? Jak pan myśli, jak to by mogło się potoczyć?

J: To znaczy ja się trochę buntowałem jeśli chodzi o języki, bo one mi zabierały dużo czasu. Ja chciałem sportowo się udzielać. A tu trzeba było troszkę uczyć się niemieckiego, uczyć się francuskiego, uczyć się angielskiego. Cały czas trzeba było, czy człowiek chciał czy nie chciał musiał poświęcać na to wiele czasu. To już nie tylko na samych lekcjach pozalekcyjnych, na samych kursach pozalekcyjnych, ale również w domu. Bo trzeba było się nauczyć tego wszystkiego. Języka się trzeba nauczyć. To nie ma tak, że się posłucha i już się wie. Prawda? Ale myślę, że dobrze i szybko odkryli we mnie pewien dar językowy, bo już jako dorosła osoba, kiedy pojechałem na Cypr nauczyłem się dosyć szybko greckiego od ludzi, z którymi współpracowałem na co dzień. A więc rzeczywiście tą zdolność odkryto we mnie dość wcześnie.

A: Czy myśli pan, że dziś można powiedzieć, że odniósł pan sukces?

J: Musimy rozgraniczyć dwie rzeczy. Satysfakcję, którą człowiek ma z tego co robi i z tego co dokonał, bo nie ma nic wspanialszego, jak mieć pasję i hobby jednorakie z zawodem, a z drugiej strony odbiór publiczny tego. Ja się bardzo cieszę, że zapisałem się w historii polskiego sportu, że udało mi się zrobić coś, co zadowoli miliony kibiców w Polsce. Wtedy, po 16 latach przerwy awansowaliśmy do Mistrzostw Świata i otworzyliśmy sobie znowu wrota do wielkiej światowej piłki. I to wszystko udało się spełnić, to wszystko udało się zrobić. To wszystko ja zrobiłem, bo ja stworzyłem ten zespół, przygotowałem ten zespół i awansowaliśmy wspólnie. No więc sprawdzenie takie zawodowe i sprawdzenie personalne spowodowało to, że ja już nigdy nie muszę się sprawdzać. To jest szalenie ważne, że już każdy wie, że ja to umiem, że ja jestem w tym dobry. Stałem się ekspertem w różnych dziedzinach i to pozwoliło zauważyć mnie na tyle na arenie międzynarodowej, że jako jedyny Polak jestem w najwyższej komisji szkoleniowej UEFA już od 6 lat. I utrzymuję się w tej komisji co jest szalenie dla mnie cenne, bo jesteśmy non stop weryfikowani międzynarodowo. To nie jest tak, że raz się jest i tak pozostaje na zawsze. Nas weryfikują corocznie i ja się bardzo cieszę, że te 6 lat udało mi się tam utrzymać i to jest kolejne, że tak powiem, spełnienie pewnych, no może nie marzeń, ale oczekiwań, które zawodowo wiązałem z moim przyszłym życiem.

A: Kiedy pan pomyślał o tym, żeby wspinać się po tych szczeblach kariery i dojść najwyżej ?

J: To nawet pani o tym nie pomyśli, bo to panią wybierają. To pani dostaje propozycję. Na tym ostatnim szczeblu już samemu się tego nie wybiera, bo każdy chciałby tam być. Prawda? To zapraszają panią do takiego grona i potem patrzą czy nie zrobili błędu.

A: I wtedy się trzeba sprawdzić.

J: I to jest ten moment, kiedy tak, trzeba się sprawdzić. Jest pani wśród najlepszych managerów na świecie i teraz albo się człowiek tam potrafi znaleźć albo nie.

A: A jakie cechy charakteru pomagają panu, skoro tak długo już to trwa.

J: A więc przede wszystkim ta otwartość na ludzi. Otwartość na to, że potrafię słuchać i uczyć się, wciąż, właściwie każdego dnia. My się musimy non stop uczyć. Ja przypomnę, że dopiero od 20 lat mamy paszporty w kieszeni. Pani jest młodą osobą i może tego nie pamiętać, ale za tamtych czasów było bardzo trudno. To nie jest tak jak dzisiaj. Że jest dostęp do wszystkiego, do każdej wiedzy i do języków i do wszystkiego co człowiek chce.

A: Trochę pamiętam.

J: Wtedy było inaczej. Nawet jak chciałem wyjechać to musiałem robić różne zabiegi żeby wyjechać. No więc to rzeczywiście bardzo pomaga. Przy tym samo-edukacja. Non stop trzeba być “Up today”, czyli na czasie. Bo życie zmienia się niesamowicie dynamicznie, wiedza zmienia się. To wszystko czym się dziś posługujemy zmienia się. W telefonie wszystko, właściwie od telewizora począwszy, przez kalkulatorów, dyktafon, GPS i tak dalej, a wcześniej trzeba było mieć dziesiątki różnych aparatów żeby to wszystko razem poskładać. Prawda? No więc życie błyskawicznie się zmienia i jeśli ktoś zostaje w blokach i jest zadufany w sobie i w tym czego się kiedyś nauczył, staje się rutyniarzem i nie chce już, że tak powiem, otwierać się na nowe sprawy, to nie pociągnie, nie ma mowy, nie ma szans. Nawet komunikacyjnie nie da rady, bo trzeba umieć posługiwać się tymi wszystkimi rzeczami, nowinkami technicznymi, które nam życie przyniosło. To jest szalenie ważne, żeby umieć się błyskawicznie adoptować do warunków, które są dzisiaj oczekiwane od nas.

A: Czy to jest wrodzona umiejętność, czy musiał pan zdać sobie z pewnych rzeczy sprawę, że coś muszę zrobić, muszę się czegoś nauczyć.

J: Widzi pani, Akademia Wychowania Fizycznego myślę, że rozwija człowieka wszechstronnie. Że daje możliwości daje podstawy do tego, ukierunkowuje, żeby nie zamykać się tylko na jednej dziedzinie. Trzeba być bardzo szeroko rozwiniętym intelektualnie. Nawet w tych moich wykładach, które prowadzę dziś dla managerów , jeden z tematów jest taki: „Kim dzisiaj tak naprawdę jest manager”. I ja wymieniam 30 różnych umiejętności managera, które można oddzielić od siebie i zrobić z nich 30 oddzielnych zawodów. Ale gdybym dopisał 100 następnych? Pytam uczestników żeby oprócz tych 30 dodali coś od siebie i oni od razu zaczynają wymieniać. Specjalnie nie podaję na początku wszystkich. A więc trzeba dziś zrozumieć, że inteligencja to jest jedna rzecz, ale trzeba mieć coś jeszcze, otwarty umysł na wszystko co kształtuje człowieka, żeby umieć pociągnąć za sobą człowieka. Bo każdy manager musi być charyzmatykiem,a charyzmy się człowiek nie nauczy. Charyzmę trzeba mieć w sobie, trzeba na bazie tego co człowiek w życiu sobą prezentował, czym nasiąknął, trzeba mieć ten dar przekonywania ludzi. Bo kim jest charyzmatyk? Charyzmatyk to jest taki gość, albo taka pani, która potrafi przekonać ludzi, że możemy zrobić coś, co do wczoraj wydawało się absolutnie nie do zrobienia. I oni pójdą za tym człowiekiem jeżeli rzeczywiście potrafi o tym przekonać. I każdy manager musi być charyzmatykiem. A to można tylko mięć na bazie wiedzy, olbrzymiej wiedzy, która pozwala w najdrobniejszym ułamku znaleźć szansę, że można dokonać coś, co wydaje się, że to jest nie do dokonania. I to jest dar niewielu ludzi. Tak jak dzisiaj oglądamy Finał Ligi Mistrzów i widzimy charyzmatyków na ławkach. Możemy wymienić, którzy trenerzy są charyzmatykami i którzy są charyzmatyczni i lubimy ich i pokazujemy jako przykład. I tych którzy są mniej charyzmatyczni, ich wyniki są już zupełnie inne.

A: Wymieni pan ich z nazwiska?

J: No myślę, że największym charyzmatykiem był Sir Alex Fergusson. I on jest niedościgniony jeśli chodzi o sukcesy w futbolu klubowym. Fantastyczny trener i Szkot, który sam mówi, że szybko odkrył w sobie dar, już jako dziecko, że ma wielką intuicję co do wyboru ludzi. Bo kiedy na podwórku wybierali zespoły i on był tym, który decydował, zawsze potrafił wybrać tych, którzy dali zwycięstwo zespołowi. Jak tylko to odkrył, to na tej bazie oparł całe swoje życie, doskonaląc tą umiejętność, szkoląc się itd. Kolejnym jest Jose Mourinho. To jest bardzo kontrowersyjny szkoleniowiec, ale fantastyczny charyzmatyk , którego uwielbiają piłkarze, który w szatni jest zupełnie kimś innym niż jego obraz na zewnątrz, który my widzimy. Ja również w swojej prezentacji pokazuję prawdziwą twarz Mourinho. Niektórzy są bardzo zaskoczeni, że jest taka wieź między nim, a jego zespołem. Bo to też jest bardzo ważne, żeby była pewna chemia między ludźmi, którzy z sobą mają cokolwiek osiągnąć. Bo to o wiele łatwiej się robi jeśli jest chemia między ludźmi i oni są powiązani tą niewidzialną nicią emocjonalną. No tak jak pani wie u siebie, jeśli spotyka pani kogoś i po czterech pierwszych sekundach pani wie, że będzie chemia, że razem możemy coś dobrego zrobić. Albo stwierdzi pani: nie, nie, nie, nie! , z tym gościem mi nie po drodze. Raczej go ominę i niech on idzie swoją drogą i ja swoją.

A: Rzeczywiście, ja odbieram go tak bardzo prawdziwie. On jest bardzo emocjonalny, więc dla mnie przede wszystkim prawdziwy.

J: Bardzo dobrze pani to ujęła, bo widzi pani, żaden z nas managerów, ludzi którzy mają przekonać innych do tego, żeby rzeczywiście dali z siebie wszystko, nie może być sztuczny. Nie może naśladować nikogo. Nie może być aktorem. Nie może nikogo oszukać, bo oszukać można raz. Ale później już nikt pani nie uwierzy. W związku z tym albo panią akceptują lub nas akceptują – managerów, z tym jacy jesteśmy, albo nas nie akceptują i potem się trzeba rozstać. Czasem są bardzo szybkie rozstania zespołów z trenerem, prawda?!
I to jest szalenie ważne, że jestem taki jaki jestem i nikogo nie będę naśladował. Albo ktoś będzie akceptował mnie albo będę musiał zmienić ludzi i dopasować sobie takich, co do których wiem, że mogę im w 100% zaufać, a oni będą ufać mnie. I wtedy tylko na takiej bazie możemy zrobić wspólny sukces. Także to szalenie ciekawa i odpowiedzialna rzecz na bazie najróżniejszych historii. Bo widzi pani, każdy z nas jest twórcą. A ponieważ jesteśmy twórcami, ponieważ pracujemy z ludźmi to dla każdego musimy dopasowywać zupełnie oddzielny program pracy.

Musimy tworzyć go właściwie codziennie. Ja mam grupę 25 ludzi i muszę ich prowadzić, bo właściwie to jest grupa, ale każdego muszę prowadzić indywidualnie, bo każdy jest inny. W związku z tym i psychicznie jest inny i emocjonalnie jest inny, i fizycznie jest inny, i technicznie jest inny, i ma inną percepcję jeśli chodzi o taktykę. A więc dla każdego muszę stworzyć oddzielny sposób prowadzenia. Ale razem musi to wszystko grać. Czyli oni muszą pasować do siebie mentalnie. Muszą patrzeć, jak to wszystko się układa. I czasem ktoś mówi: O! Nie powołał najlepszego gracza. Nie! Czasami się nie powołuje najlepszego gracza, bo on nie pasuje do zespołu. Stare przysłowie nasze, trenerskie mówi, że lepiej jest się kogoś pozbyć jeśli ktoś działa negatywnie na grupę, rok za wcześnie, niż dzień za późno. I to jest właśnie takie coś co oddaje doskonale to, o czym mówiłem. Bo my tworzymy pewną wspólnotę, my kreujemy tą wspólnotę, my kształtujemy tę wspólnotę i musimy sobie ulepić tę wspólnotę zgodnie z własną filozofią zwyciężania, z własną filozofią sukcesu. Bo ja wiem co chcę osiągnąć na końcu. Oni tego nie wiedzą. Ja ich muszę do tego przekonać.

Muszę ich tego nauczyć i teoretycznie i praktycznie. Muszę to wdrożyć, a później oni są jedyną bronią jaką ja dysponuję. Muszą być naprawdę świetnie przygotowani do tego co mamy wspólnie zrobić, dlatego to jest olbrzymia praca. Szalenie ciekawa. Twórcza. Ale jak mnie pani zapyta, co to jest twórczość, to myślę, że nie tylko ja nie potrafię na to odpowiedzieć. Bo to jest pewna intuicja, pewien dar, który mamy w sobie. Jeśli malarz fantastycznie maluje, to dlaczego każdy tak nie maluje? Nie! Bo właśnie on ma w sobie to coś z czym się urodził, z tym darem, który pozwala zrobić mu taki obraz, który ma duszę. Pani idzie i pani staje przed tym obrazem, a nie przed innym. On panią zainspiruje. Dlaczego tak kochano moją reprezentację? Bo ona miała duszę. Bo patrzyło się na tą reprezentację z przyjemnością. Bo ci chłopcy wkładali całe serce w każdą grę, w każdą akcję itd.

A: Jako kobieta panu powiem, że doskonale pamiętam ten czas. Nie jestem jakąś fanatyczką piłki nożnej, ale jak pan nastał, to od razu wzbudzał pan niesamowitą sympatię. Pana głos, wszystko, cała aparycja. Pan po prostu ma to coś, co wzbudza sympatię. A po chłopakach rzeczywiście było widać, że to jest drużyna. Wróciłam sobie, przed naszym spotkaniem do takich krótkich filmików o reprezentacji i o tym w jaki sposób pan z nimi rozmawiał, motywował. I o pana chciałam zapytać, w kontekście Trenera – Lidera.

J: Widzi pani co się stało, stała się rzecz niebywała, bo nawet Polski Związek Piłki Nożnej nie przewidział, że nagle na banerach, plakatach itd. mógł się znaleźć trener. I wtedy nagle zrozumiano, że może być inaczej, a ja nawet w umowie tego nie miałem ze związkiem. I nagle firmy, które się zgłaszały nie poszły do piłkarzy w pierwszej kolejności, tylko przyszły do mnie. Oni chcieli mnie. Ja ich odsyłałem do piłkarzy – tam macie gwiazdy, nie ja! Nie, my chcemy właśnie pana. I niestety ja również zaistniałem.

A: Niestety?

J: No niestety, bo to zawsze działa w dwie strony. Wracałem z małżonką z Belgii, i nagle wjechaliśmy do kraju i widzimy wielkie, olbrzymie banery z moją twarzą. „Selekcja jest prosta”. Ja nikomu na to zgody nie dawałem i zobaczyłem się nagle i zaczęły się z tego kłopoty. Bo jeżeli jest wynik to nie ma problemu. Ale jak wyniku nie ma, to się obraca przeciwko. Bo dla mnie ta cała krytyka obraca się w tym kierunku – stracili czas na zarabianie pieniędzy gdzieś na boku, na reklamy, promocje. Nie skupiali się na pracy. Także tak medialnie to później pracuje. I dlatego – niestety. A dobrze, bo od razu wziąłem firmę Krzysia Materny, żeby zobaczył o co chodzi w tym wszystkim. Zgłosiło się nagle do mnie dwadzieścia parę firm, żeby ich reklamować, co jest nonsensem. Trzeba było wybrać tę jedną – dwie maksymalnie ją reklamować.

Jedną była ERA, no bo to był nasz sponsor reprezentacji i drugą, którą wybrał był McDonalds, który był sponsorem Mistrzostw Świata. I więcej mnie nie było nigdzie. Natomiast wyeksponowałem piłkarzy, bo Jurek Dudek się pokazał i paru innych. I wtedy firmy zaczęły się kierować powoli w stronę piłkarzy. I właśnie tutaj chodzi o to liderowanie, o czym pani przed chwilą powiedziała, że to manager jest jedynym liderem zespołu. Mówi się, że ten jest liderem, a tamten nie. My kreujemy liderów, staramy się ich wykreować. Ale to my kreujemy wszystko w zespole. My jesteśmy jedynym liderem, który nadaje temu zespołowi sposób pracy, życia i wszystko co robi. W każdej sytuacji, w każdym momencie.

W szczególnie w tym trudnym. Bo łatwo kiedy zespół wygrywa non stop. I ten lider może się schować za zespół i niech sobie wygrywają. Ale kiedy nie idzie, to wtedy lider musi wyjść na czoło. Musi to wszystko wziąć na siebie, jak odgromnik. Schować zespół i pociągnąć to wszystko indywidualnie. I właśnie to jest ten moment kiedy zespół czuje lidera. Kiedy wie, że coś nie idzie dobrze i ten lider pomoże. Trener jest po to, żeby pomóc zespołowi. Ja pamiętam taki mecz w Norwegii. Prowadziliśmy 2:0, nagle się zrobiło 2:2 i trzeba było zespołowi pomóc. Bo ci Norwegowie byli w naprawdę dobrym uderzeniu. I jedna zmiana, którą zrobiłem i druga zmiana, dała nam to, że zespół znowu wygrał, że ten człowiek, który wszedł zdobył bramkę itd. Niech pani sobie to wyobrazi. Musi pani wybrać będąc pod olbrzymią presją, bo jest pani wtedy pod niesamowitą presją. Musi pani zrobić ten jeden jedyny ruch, który w danym momencie jest najwłaściwszy. I to jest właśnie ten moment, kiedy pani ma wielki egzamin z tego czy się pani nadaje do tego, czy nie. Bo ludzie idą na studia managerskie ale to czy oni będą managerami, to się dopiero sprawdzi – sami się sprawdzą kiedy znajdą się w takiej sytuacji, kiedy trzeba podjąć decyzję może, raz- na miliard euro w jakiejś firmie, dwa- na może parę milionów złotych, czy odnośnie ludzi których się przyjmuje lub zwalnia. A więc trzeba podjąć ją w niesamowitej, olbrzymiej presji, bo jeśli podejmę złą decyzję to możemy przegrać, możemy zbankrutować, możemy odpaść. Tak jak w moim przypadku.

Odpaść z Mistrzostw Świata. I trzeba podjąć tę jedną, jedyną decyzję, która nam da konkretną rzecz. I to jest właśnie lider. To jest ten człowiek, którego ani presja ani stres nie jest wrogiem. To jest nasz przyjaciel. I przyjaciółka, z którą jesteśmy na co dzień i która nam pomaga, bo ta adrenalina skacze nam wyżej, czujemy się, że tak powiem „jak na haju”, napompowani, ale właśnie z tą adrenaliną musimy umieć podejmować właściwe decyzje. I te predyspozycje trzeba mieć. Bo ludzie wpadają w panikę, ludzie nie potrafią sobie z tym poradzić. Mieliśmy Mistrzostwa Europy w Polsce, widzieliśmy trenera, który nie potrafił sobie z tym poradzić. Bo to nie jest takie łatwe czując oddech na plecach 40 milionów ludzi, którzy oczekują, żeby pani właściwe decyzje podejmowała. Także w przypadku selekcjonerów reprezentacji narodowej to w ogóle jest inna historia. Tak jak mówię – 40 milionów ludzi. Dam pani przykład, Janusz Połeć – mistrz świata w brydżu, był na tym finałowym turnieju z małżonką. I kiedy wygrał, dał małżonce kamerę i mówi: Słuchaj, nagraj jak będą grali Mazurka Dąbrowskiego, jak ja tam będę stał na najwyższym podium. No dobra, dobra nagram. No i przyjechali do domu, zaprosili znajomych, kolacja. I Janusz mówi, to pokażmy ten film co nagrałaś. Żona pokazuje film, a tam ujęcia, góra-dół, góra-dół, góra-dół, a w tle wielki szloch i płacz. Wiec Janusz pyta: Co to jest? A żona na to: wiesz co, bo ja tak płakałam jak grali hymn dla ciebie, że nie mogłam nic nagrać.
A więc widzi pani jak to działa na innych. To nie na tego, który miał tą największą tremę, na innych. Ja bym chciał tak zobaczyć wiele osób, które idą na mecz, niech zejdą tam na dół, kiedy stoi ta grupa 11 chłopaków i te wszystkie flagi idą w górę. I ten cały stadion jest biało-czerwony. Gdzie 60 tysięcy osób śpiewa „Jeszcze Polska nie zginęła”. I teraz, jak te kolanka zaczynają drżeć. To nie jest takie łatwe. Jeszcze kamerka idzie po twarzy każdego z nich. I oni wiedzą, że miliony ludzi ich oglądają w danej sytuacji, w danym momencie i oni mają na sobie ten ciężar unieść. To nie jest takie proste. Dlatego trzeba ich do tego przygotować. Tego ich trzeba nauczyć. Reprezentacji trzeba każdego nauczyć.

To jest właśnie rola nasza, selekcjonerów, którzy są liderami. Wiedzieć co nas czeka, wiedzieć do czego muszę tą ekipę przygotować. Jak ich muszę przygotować żeby później nie mieć tego typu stresów podczas rywalizacji.

A: Jakie cechy tak najbardziej się panu przydały w roli trenera?

J: Opanowanie, cierpliwość, umiejętność rozpoznania szybko emocji u każdego człowieka, osobowości każdego człowieka. Umiejętność dotarcia do tych zakamarków, bo wszystko zawsze rozpoczyna i kończy się w mózgu, a więc do tych zakamarków w mózgu, gdzie każdy ma umiejscowione swoje te najdelikatniejsze historie. Ogląda pani różne filmy, taką np. komedię romantyczną w pewnym momencie łezka się zakręci. Została ruszona jakaś nutka, jakiś moment emocjonalny. W jakimś miejscu gdzie pani to ma umiejscowione. A inni nie, inni reagują inaczej.

A: Bo mają ten czuły punkt, tą wrażliwość innym miejscu mózgu.

J: Bo mają ją zupełnie gdzie indziej. I trzeba wiedzieć, żeby kogoś nie przeforsować. Żeby kogoś nie przemontowywać, żeby to nie zaczęło działać odwrotnie niż człowiek sobie założył. A więc to jest ta umiejętność psychologii i znajomość psychologii. Umiejętność pracy z każdym człowiekiem indywidualnie jest szalenie ważne. Także te odprawy, o których pani mówi -motywacyjne, ja przygotowywałem też filmy motywacyjne, które były nie za długie ale które miały oddziaływać na motywację grupową, już nie indywidualną. Bo to jest zupełnie inna motywacja. Indywidualna i motywacja grupowa. One były znane, niektórzy sobie pokpiwali z tego. Ale inni przeżywali to, bo ci którzy wiedzieli jak oddziaływały te filmy na nich i jak to potem zostało skonsumowane, co widzieliśmy w trakcie meczów, zdało fantastycznie egzamin. Także myślę, że te wszystkie rzeczy, które w tamtym czasie były robione, były robione adekwatnie do grupy, którą prowadziłem.

A: Może pan coś więcej powiedzieć o tej motywacji grupowej, o tych filmach?

J: To wszystko musi być prawdziwe, to nie może być oszukaństwo. We wszystko trzeba uwierzyć.

A: Nie takie, nabuhane jakąś adrenaliną?

J: Nie, to bez sensu. Wszystko musi się opierać na logice. Natomiast ten film. To był 1. września kiedy graliśmy z Norwegią w Polsce. I gdybym pani zadał pytanie, z czym się pani kojarzy 1, września, kojarzy się pani z …

A: … z wojną, ale i szkołą, z czymś miłym, wesołym. Dzieci idą do szkoły.

J: A te dwie rzeczy plus to, że myśmy nie awansowali nigdzie przez 16 lat do Mistrzostw Świata?! Hmmm… Na bazie tych trzech rzeczy ja zrobiłem właśnie ten film. Na bazie właśnie tych skojarzeń, o których pani powiedziała. Pierwsze – wojna. I kiedy piłkarze siedzieli już na odprawie, mówiliśmy o tym, że w Polsce ludziom starszym, którzy jeszcze żyją, 1. września kojarzy się bardzo źle. I było pokazane jak Niemcy łamią bariery. Tą scenę, którą pani zna z filmików dokumentalnych. Nalot, śmierć itd. To były tylko takie króciuteńkie rzeczy, bo to nie mogło trwać długo. Cały film trwał nie więcej jak 5 min. Ale to się skończyło. Przyszła wolność, cudownie. I teraz 1. Września, dzisiaj – dzieci poszły do szkoły. I teraz jest pokazana ta radość dzieciaków. Dzieciaki, tu rodzice, wspólnie, razem. A więc czego nam brakuje. Brakuje nam tylko ogólnonarodowej radości, żeby zapomnieć o tym co było smutne i pociągnąć tę radość, którą wy teraz widzicie. Brakuje nam entuzjazmu i zwycięstw. I teraz pokazane był bramki, nasze, które zdobywaliśmy w eliminacjach do tego momentu. Nie wszystkie, część. I radość kibiców, jak szaleją i cieszą się po tych zdobytych bramkach. I muszę pani powiedzieć, że te 5 minut spowodowało coś absolutnie niebywałego. W tym momencie gdyby wszedł jakikolwiek Norweg do tego samego pokoju, to prawdopodobnie byłoby niedobrze.

A: Pewnie by uciekł.

J: A oprócz tego niesamowita sprawa, bo ja byłem na audiencji u Papieża rok wcześniej. I tam dużo mówiliśmy z Papieżem. Papież był wielkim kibicem piłki nożnej. I znakomicie orientował się we wszystkim. Mówiliśmy o futbolu dużo i wiedział, że ten mecz może być kluczowy dla nas. I chociaż nigdy tego nie akceptuję w czasie odprawy, ale właśnie wtedy zapukał kapelan naszej reprezentacji Adam Zelga, przeprosił bardzo, bo chce tylko na sekundę wejść, bo coś przywiózł od Papieża. I on przyniósł od Papieża dla każdego z nas imienny dyplom z wizerunkiem Papieża i z małą taką dedykacją imienną, żeby wierzyć we własne możliwości, żeby zagrać z wielką wiarą w zwycięstwo. Bo ta wiara w zwycięstwo przełoży się na sukces i na radość ogólnonarodową, która da Polsce i Polakom wiele, wiele radości. A było to pokłosie tego, że kiedy się żegnałem z Papieżem na audiencji w Watykanie, zapytałem go tak zawadiacko „Ojcze Święty, ty jesteś tak blisko najwyższego, że z pewnością już wiesz.

My prowadzimy po trzech meczach w grupie i Ty wiesz, czy my awansujemy, czy nie. Szepnij mi chociaż słowo, żebym wiedział i się przestał denerwować.” A on tak spojrzał na mnie i tak powiedział – „Ja już wiem, a ty się dowiesz za rok.” I poszedł. I te dyplomy wpłynęły w tym momencie niesamowicie mobilizujący. Doładowały tak te akumulatory. I ten mecz był bardzo ciężki, był bardzo trudny. On się ważył w obie strony. Kibice byli cudowni. Te 45 tysięcy ludzi na stadionie stworzyło atmosferę wręcz niezapomnianą. Ten kocioł czarownic, którym nazywano stadion Chorzowski, jeszcze raz stał się takim kotłem rzeczywiście czarownic. I bramka zdobyta w 45 minucie przez Pawła Kryszałowicza w ogóle dała taką eksplozję radości, że w tej szatni było trudno chłopaków posadzić na ławce. Oni już chcieli wychodzić dalej i już chcieli grać, bez przerwy. Przerwa jest niepotrzebna w takim meczu. Także trzeba było te głowy studzić i jeszcze raz koncentrować na tym co się może zdarzyć. Przygotować na to co będzie itd. Potem poszły dwie bramki, mieliśmy 3:0 i awansowaliśmy dużo wcześniej niż trwały eliminacje. No więc to rzeczywiście tych elementów najważniejszych, składowych, które w takim momencie działają, jest cała masa.

Dam pani jeszcze jeden taki przykład. Przed wyjściem na stadion, podchodzi do mnie ochroniarz i mówi –” Panie Jerzy, bardzo pana przepraszam, ale tutaj ktoś czeka na pana”. Ja mówię- „gdzie, za drzwiami? My na mecz idziemy.” A on: „Tak, tak. Ale na sekundę tylko”. Ja myślę – co się mogło zdarzyć? Wychodzę na zewnątrz, stoi gość. Trzyma na ręku dziecko. To dziecko ma biało-czerwone flagi namalowane. Czapa biało-czerwona. No więc podchodzę. Nie znam ludzi. Mówię- „Pan na mnie czeka?” —„Tak, bo syn przed meczem chce panu coś dać.” I ten dzieciak, któremu łzy płyną po policzkach, tak trzyma rączkę, więc ja nastawiłem swoją i on puścił. I tam był słonik. Mały słonik taki skórzany z cekinami na bokach. Z trąbą do góry. „Bo myśmy się dowiedzieli, że różni ludzie dają panu słonie.”

Tak było. Tych słoników mam do dzisiaj całą masę. Żeby tylko fart nam dopisał. „I syn powiedział, że bez tego, to my nie wygramy.” I teraz niech pani powie po tym meczu temu dziecku, że myśmy nie wygrali przez tego słonika. To dziecko wierzyło święcie, że jak ten słonik będzie już z nami to ten mecz będzie wygrany. A mało tego, ja to dziecko spotkałem po wielu, wielu latach. To już jest miły, duży facet. Zupełnie przypadkiem do mnie podszedł i mówi: „Wie Pan kim ja jestem?” Ja mówi: „Nie, nie wiem”. „To ja tego słonika panu kiedyś dałem.” O rety. Także to rzeczywiście są takie momenty w życiu, które jak pani widzi nie są takie 0-1. nie są takie jednoznaczne.

A: Więc nie tylko technika, technika.

J: Nie. Ta praca jest tak szeroka i ma tak wiele najróżniejszych odcieni, że trzeba umieć się znaleźć w każdej sytuacji.

A: A jak pan dobiera tą grupę? Mówi pan, że jest pan jednym liderem, ale tam też są osobowości. Na co więc zwraca pan uwagę dobierając ludzi?

J: Przede wszystkim wiele osób obawia się twardzieli. Takich trudnych charakterów. Tymczasem tak to się zdarza, że czasem talent umieszcza się w ciele właśnie tych najtrudniejszych charakterów. I nie wolno takich ludzi zgubić. Nie wolno ich odstawiać tylko dlatego, że są inni. Że na pierwszy rzut oka nie pasują do grupy, bo są trudni. Właśnie ja szukałem tych trudnych, bo ja wiedziałem, że właśnie z tymi trudnymi, w najtrudniejszych sytuacjach oni mi nie pękną. Tylko, że trzeba było umieć ich posklejać, to znaczy stworzyć im takie warunki w tym wszystkim, żeby każdy z tych trudnych charakterów potrafił w tej grupie, w sposób właściwy, być dowartościowanym i egzystować. Bo oni rywalizują między sobą. To jest jak stado ogierów, które cały czas muszą rywalizować, walczyć z sobą, żeby pokazać że są najlepsi. W związku z tym to byli wspaniali chłopcy. Do dnia dzisiejszego utrzymujemy cudowne kontakty. Kiedy było 10-lecie naszego awansu do MŚ wszyscy przyjechali, spotkaliśmy się, był cudowny wieczór. I oni wszyscy szanują się do dnia dzisiejszego. Z przyjemnością zawsze ich spotykam. Chociaż życie układa im się już po karierze w najróżniejszy sposób.

A: A kto był takim charyzmatykiem wtedy w drużynie?

J: No paru było takich. Wielkim wojownikiem był Piotr Świerczewski. W grupie było trzech kapitanów, był Tomek Wałdoch, Jacek Zieliński i Piotr Świerczewski. Właśnie ta trójka – trzech kapitanów, którzy rządzili całym zespołem. Oni nadawali ton.

A: Pan ich wybierał?

J: Ja wybierałem. I ponumerowałem – pierwszy, drugi, trzeci. Bo jak któregoś nie było na boisku to drugi przejmował jego rolę. Bardzo twardym charakterem był Radek Kałużny. To był fantastyczny, charyzmatyczny piłkarz, który w trudnych momentach potrafił wziąć grę na swoje barki. Tomek Hajto, Tomek Kłos, Adaś Matysek, bracia Żewłakow. Mógłbym tak wymieniać tych zawodników, no ale ja wybierałem takich, którzy byli przede wszystkim kapitanami w swoich zespołach. Większość z nich była kapitanami zespołów. Bo to właśnie dawało mi pewność, że oni oprócz tego, że oni są twardzi, że są wspaniali itd., to są odpowiedzialnymi ludźmi za innych. Że potrafią wziąć tą odpowiedzialność za innych i łatwiej wtedy takich zawodników z sobą skleić. Stworzyć wspólnotę, która wytworzy pewną chemię miedzy ludźmi, która pozwoli nam dąć tą wartość dodaną. Bo chemia daje nam tego dwunastego zawodnika, że oni sobie nawzajem w tym pomogą, w trudnych momentach. I oni sobie pomagali.

A: Posiadali jakieś szczególne cechy charakteru?

J: Oczywiście. Przede wszystkim byli szalenie odważni. Pamiętam w Armenii mieliśmy taki bardzo brzydki mecz, był bardzo trudny. I na pięści niemal trzeba było się bić. To wszyscy ruszyli się bić na pięści i to na ich boisku było. Byli niesamowicie odważni. Byli niesamowicie odpowiedzialni, bo rzeczywiście kiedy nadchodził mecz reprezentacji narodowej, to wszyscy przychodzili świetnie przygotowani. Każdy robił badania i te badania potwierdzały, że oni już długo wcześniej myśleli o tym meczu reprezentacji. A więc bardzo odpowiedzialni za to co robili. Kolejną cechą charakteru było to, że umieli sobie nawzajem pomagać, że umieli się wspierać. Że umieli oddać tę część własnej glorii w meczu innym. Bo są tacy którzy, nazwijmy to, pracują cały czas w meczu na innych. I te gwiazdy, które potem zamieniają tę pracę na bramkę, na fantastyczną akcję itd. A więc umieli się podporządkować, odsunąć w cień, ale pracować niesamowicie ciężko dla pozostałych. Umieli się poświęcić dla zespołu. Adaś Matysek przecież swoją najcięższą kontuzję życiową złapał właśnie w meczu w Norwegii. Kiedy już miał bark naderwany. A z tym naderwanym barkiem obronił jeszcze w sytuacji sam na sam. I już nie wstał z ziemi, już nie mógł wstać, bo ból był tak mocny. On zerwał sobie parę mięśni w barku i go wynieśliśmy. A więc umieli się poświęcić i oddać wszystko dla tej reprezentacji, dla tego zespołu. Dla tej grupy ludzi. I dlatego, powiem tak górnolotnie – dla Polski, bo zawsze w tle jest patriotyzm. Zawsze w tle jest to, że reprezentujemy kraj. A więc nie sami siebie, tylko miliony ludzi, którzy wierzą w nas i mają nadzieję, że damy im radość.

A: Mówi pan o odwadze, o pójściu na pięści kiedy trzeba. O jaką odwagę jeszcze chodzi?

J: Odwagę wzięcia na siebie odpowiedzialności w trudnych momentach. Trzeba strzelić karny i widzi pani np. ile rzutów karnych, ilu zawodników pudłuje. Nie dlatego, że nie umieją, bo oni strzelają 100 na 100. Skoro został wybrany, to on jest świetnym strzelcem. No ale właśnie ta presja, która na nim jest, powoduje to, że on tego karnego nie strzeli. To trzeba być naprawdę bardzo odważnym człowiekiem, który odsuwa od siebie wszelkie obawy podchodząc do tej piłki. I strzeli tak jak wszyscy tego od niego oczekują. Właśnie taki był Michał Żewłakow. Właśnie w tej reprezentacji, i on właśnie zdobył, strzelił rzut karny z Armenią, otwierający wynik. Niesamowicie odpowiedzialny gość i z dużą odwagą, także z przyjemnością się z nim współpracowało. W tym kontekście, mógłbym także tutaj mówić o Jurku Dudku, czy o innych zawodnikach. Jeszcze jedna wielka sprawa. Wielka tolerancja. To była drużyna, która po raz pierwszy w historii zaakceptowała czarnoskórego piłkarza w swoim gronie.

A: W polskich warunkach.

J: Oczywiście. W tamtych warunkach. Bo dziś Polska jest inna, jest otwarta na świat, na Europę. Sami pracujemy gdzieś, ale dawniej, ja przypomnę, że myśmy rzucali bananami, że mruczano cały czas kiedy czarnoskórzy piłkarze byli na boisku itd. Ten ciemnogród cały czas z Polaków wyłaził.

A: Ale też pamiętam, że Olisadebe i jakąś nadzieję wnosił.

J: Tak, kolejną wartość dodaną, bo to był wtedy szybki chłopak. Nam brakowało szybkości w ataku. Stąd nieprzypadkowo on się w tej kadrze znalazł. Zaufano mnie. Że ja do tej kadry nie wprowadzę nikogo, kto nam naprawdę dodatkowo nie pomoże. I ta tolerancja wielka zawodników, że zaakceptowali go bardzo szybko, że stworzyli mu taką też atmosferę, która spowodowała, że on też dawał bardzo dużo naszej reprezentacji. Właśnie ten Olisadebe, który pokochał tych chłopców, pokochał tę drużynę i dawał dla nich bardzo, bardzo dużo.

A: A czy tej odwagi można się w ogóle nauczyć? Czy to musi być coś wrodzonego?

J: Kiedy pani zobaczy dzieciaki, które zapisują się do klubu i rzuci Pani piłkę, to zobaczy pani te predyspozycje. Bo jedni biegną natychmiast i grają, a inni tak raczej z boczku sobie stoją i czekają aż piłka do nich przyleci. I już te pierwsze predyspozycje wrodzone można zobaczyć. Różnie to jest. Jedni mają wrodzone predyspozycje, które tylko rozwijają w trakcie życia, a drugich trzeba przyuczać do tego jak trzeba zachować się w innych sytuacjach.

A: Czy od razu pan osądza, z góry, że ci mogą być gorszymi zawodnikami, ci którzy tak stoją z boku i obserwują?

J: Nie, nie ma właśnie tutaj podziału na gorszych-lepszych w tej kategorii. Grają na innych i różnych pozycjach. Ludzie z największą odwagą grają na bramce. Są napastnikami, tymi środkowymi, którzy w ostatniej chwili muszą włożyć głowy tam, gdzie inni by nogi nie włożyli. Muszą być rozgrywającymi, którzy wezmą na siebie ciężar odpowiedzialności za rozgrywanie w trudnych momentach. I środkowymi obrońcami bo oni właściwie non stop są w walce z napastnikami.

A reszta zespołu już nie musi mieć tych predyspozycji aż tak mocnych. W futbolu każdy znajdzie sobie swoje miejsce i mały i duży, wysoki, niski, grubawy i chudy. A więc futbol jest taką dyscypliną sportu gdzie znajdzie się miejsce dla każdego, jeśli ma do tego odrobinę talentu.

A: Talentu, pasji?

J: No to jedno z drugim się wiąże. Jeżeli jestem utalentowany i zaczynam się spełniać i ta pasja we mnie też za chwile będzie, bo robię to co lubię, wychodzi mi to lepiej niż innym, bo mam talent i łatwiej mi przychodzą różne rzeczy. I powolutku, powolutku zaczyna mi się to podobać.

A: Czyli ta pasja to jest właśnie...

J: To coś, co się rodzi człowieku. Tego się nie ma od razu. To się urodzi kiedy nagle okazuje się że jestem lepszy. Mam akceptację. Wszyscy mnie klepią po plecach. Że mam z tego wielką satysfakcję, że ludzie lubią to co robię, że koledzy we mnie wierzą itd. Zaczynam nasiąkać tym wszystkim i z tego rodzi się wielka pasja żeby robić to coraz lepiej i tej akceptacji mieć coraz więcej.

A: Czy piłkarze mają poczucie własnej wartości? Na czym je budują? Bo przecież w futbolu jest dużo porażek, a jednak budują się niezwykłe osobowości.

J: Widzi pani, żaden zespół nie osiąga mistrzostwa bez porażki. Każdy gdzieś musi przegrać. I umiejętnością dobrego lidera i dobrego wychowawcy jest to, żeby porażka uczyła odbicia się do zwycięstwa. Żeby nauczyć ludzi, że to jest element naszego sukcesu. Żeby porażka nie wywoływała jakiejś kolosalnej wyrwy psychologicznej na człowieku, czy jakiejś depresji, która będzie trwała przed długi czas. Nie. Jest takie powiedzenie, że jak człowiek klęczy, to wszyscy wokół wydają mu się wysocy. A więc trzeba szybko wstać z kolan. Trzeba szybko umieć się podnieść. I właśnie sport tego uczy. Że w sporcie są porażki, że dziecko od najmłodszych lat uczy się tego, że się przegrało dzisiaj, popłakaliśmy wszyscy razem, ale za tydzień mamy następny mecz i będziemy się wszyscy radować. A więc ta radość i ten smutek powoli nas uodparnia. To nie jest tak, że ktoś jest nieodporny, bo nie miał w sporcie niczego, nagle doznaje życiowej porażki, bo wyrzucili go z pracy. I nagle to się wydaje dla niego klęską. Albo w ogóle końcem świata. Nie, to nie jest koniec świata. To jest coś co uczy ciebie następnych rzeczy i otwiera nowe szanse. Otwiera możliwości. Bo porażka i sukces jest taką samą nową możliwością dla każdego, żeby zrobić coś lepiej. Bo po sukcesie trzeba być lepszym, bo będą do nas już inaczej podchodzić. I po porażce trzeba być lepszym. Bo to jest to samo, tylko, że się pracuje z większą presją na swoich barkach.

A: Nie jest to jednak takie proste.

J: No nie jest proste. Dlatego trzeba to cały czas w sobie ćwiczyć.

A: A czy zawodnicy zdają sobie z tego sprawę, bo to jednak jest troszeczkę dołujące?

J: Ja muszę pani powiedzieć taką rzecz. Ta sama generacja piłkarzy przez 16 lat nigdzie nie mogła awansować. No więc zdawali sobie sprawę, że przyszedł jakiś nowy facet. Usiadł przed nimi i powiedział: Słuchajcie, my teraz awansujemy do MŚ. Więc oni mówią tak: „No już paru tutaj siedziało takich samych. Mówili to samo. I opowiadali nam tu różne kawałki.” I teraz trzeba było ich powolutku, powolutku, małymi krokami naprowadzać. W bardzo trudnej sytuacji, bo myśmy mieli przygotowane takie mecze towarzyskie, których nie można było od razu wygrać – z Hiszpanią, z Holandią, Francją. Wszystko na wyjazdach. A więc trzeba było małymi krokami uczyć tego zespołu zupełnie nowej filozofii zwyciężania, którą ja miałem. Bo każdy z nas jest inny. Ja miałem inną zupełnie filozofią niż wszyscy pozostali przede mną. I trzeba ich było tego nauczyć. Przede wszystkim zmienić całkowicie sposób gry zespołu. To są sprawy czysto techniczne. Ale przypomnę, że w tamtych czasach nikt nie grał tzw. czwórką w linii, w obronie. Tylko grano z jednym libero i kryjącymi. To jest zmiana całego systemu gry zespołu. I ja ten system zmieniłem. Ja to zmieniałem, a więc każda formacja musiała być inna.

Dlatego to nie było takie proste nauczyć ich grać w linii, a potem jeszcze współpracować z jednymi formacjami i dalej poszukiwać, selekcjonować najlepszych na te pozycje. A wyuczyć jeszcze wszystkich, bo nie tylko 11-kę ale i pozostałych piłkarzy, którzy się zmieniali. No więc to był ogrom roboty, a trzeba było stworzyć dwa zespoły. Jeden zespół, ten który współpracował ze mną. Moi współpracownicy jak Władzio Żmuda, Józef Młynarczyk i cała ta grupa. I drugi zespół, ten który grał. Bo to jest tak samo ważne, żeby mieć świetnych współpracowników. Ci ludzie, którzy muszą uwierzyć we mnie i w moją filozofię zwyciężania i sukcesu. I robić dokładnie te same rzeczy, których ja oczekuję, że oni będą robić. To jest jedna grupa. Musi być wielka lojalność, wielkie zaufanie. I druga grupa później, piłkarze, którzy dalej byli przez nas do tego przygotowywani. A więc jak widzi pani to jest szalenie szeroki wachlarz pracy. A oprócz tego media, które nie rozumieją pracy trenerów do końca. Oni oceniają tylko to co widzą.

A: Wynik.

J: Tak. W związku z tym, oni nie widzą małych pozytywów. Ja się cieszyłem z maleńkich pozytywów w czasie meczu, które już tam zaczęły wychodzić. To, że przegrałem to mnie nie interesowało wcale. Wynik mnie nie interesował. Ale widziałem że już ten zespół zaczyna się układać tak jakbym chciał i ten pierwszy wielki egzamin miał być 3. września na stadionie na Ukrainie, gdzie graliśmy z Ukrainą w Kijowie. I tam wygraliśmy 3:1 po fantastycznym meczu i to właściwie otworzyło nam drzwi do całych eliminacji.

A: Pan wychowuje, że tak powiem, gwiazdy, piłkarzy. A jak pan, jako tata, podchodził do wychowania własnych dzieci?

J: Jakby miała pani swój zespół i odpowiadałaby pani za zespół, to czy pani chce czy nie chce, to nagle ten zespół staje się częścią pani rodziny. Wprowadza go pani do domu. Właśnie zada sobie pani pytanie. Czy myśli pani o tym zespole więcej niż o innych, czy jest pani z nim emocjonalnie związana. Czy przygotowuje się pani dzień wcześniej na spotkanie z nim. I takich pytań zadałbym pani jeszcze kilka. I na wszystkie odpowie pani – tak. To znaczy, że jest to nowy członek rodziny. Że nie da się od tego odciąć i przyjść do domu i mówić tylko o czymś innym i znowu wracać itd. A więc ja w domu miałem 50 piłkarzy, bo o każdym była dyskusja, a dlaczego, a to… przecież się sprawdza różnych graczy itd. A więc ten tłum ludzi przewijał się przez moje życie cały czas. I to była córka, która o tym mówiła, i to był syn, który o tym mówił. Żona, która o tym mówiła. A więc cały czas właściwie to wszystko było u nas żywe. Stąd jest to naprawdę bardzo dziwna rzecz, bo wszyscy nasiąkają tym samym i emocjonalnie żyją tym samym. I kiedy przychodzi mecz to ten stres, o którym mówimy nie dotyczy mnie, bo ja jestem zawodowcem i ja podczas meczu się wyłączam. W ogóle mnie nie interesuje co się dzieje wkoło. Nie słyszę trybun itd. Myślę tylko jak pomóc zespołowi, koncentruję się na walce. Na tym co się dzieje, bo przeciwnik robi swoje rzeczy. A ja muszę robić swoje rzeczy. Musze reagować na to co się dzieje w trakcie meczu itd.

Natomiast stres dotyczy wszystkich pozostałych ludzi, również mojej rodziny. Bo oni to przeżywają, bo oni się obawiają tej porażki, bo na nich to siedzi, a oni są często nieprzygotowani do tego. Może moja żona jest przygotowana, bo była 77.krotną reprezentantką kraju w koszykówce. Tak więc dla niej sport i stres jest zrozumiały. O tyle córka i syn zupełnie nie byli. W sumie nie byli tacy mali, bo syn był studentem, córka w szkole średniej, ale jeszcze nie byli na tyle psychicznie przygotowani, żeby to tak łatwo znosić. Ja sobie zdaję sprawę, że to mocno na nich oddziaływało i cieszę się, że ten wielki sukces, który osiągnęliśmy, który dotyczył całej Polski w jakimś stopniu zrzucił im pewien kamień z serca. Bo wie pani. Amerykanie mówią, czy amerykańscy coach`e, że śmierć jest lepsza od porażki. Bo śmierć kończy wszystko i pani odchodzi, pani nie ma. A z porażką trzeba umieć żyć. A porażka jest jak trucizna, której nie da się strawić, bo cały czas ją pani w sobie ma i non stop ten niesmak czuje pani wszędzie. I w sercu i w mózgu. I w ustach i na zewnątrz. Pamiętam, że po porażce to człowiek nie chce iść do miasta, do sklepu. Bo ludzie zaraz podchodzą. A może trzeba było tak i tak, a nie tak. No więc to jest coś co nagle dotyka również pani domu. Najbliższych, przyjaciół. A więc nie jest to takie łatwe i takie proste.

A: A pan jako profesjonalista umiał sobie z tym poradzić? Uczą tego czy to jakoś pan sam wypracował?

J: Nie, tego nie uczą. Tego pani nigdzie niestety nie nauczy się, natomiast trzeba mieć przede wszystkim predyspozycje. Nie jest łatwo mnie wyprowadzić z równowagi. Jestem człowiekiem bardzo opanowanym i wręcz mam takie predyspozycje, które to sprawiają, a badanie mogą to wykazać, że im większy stres, im większe napięcie, im większa presja, to tym skuteczniej działam. Także jest taka grupa ludzi, która w ten sposób działa. To trzeba w sobie odkrywać i między innymi po to prowadzono takie badania, żeby tacy chłopcy wykonywali rzuty karne podczas meczu.

A: Czyli i tu nauka, badania, odgrywają dużą rolę.

J: Nauka musi być, oczywiście, bez nauki się nie da.

A: Panie Jerzy, jeszcze tylko jedno pytanie. Jakby pan miał rodzicom powiedzieć, co powinni od samego początku dzieciom wpajać, jakie wartości, żeby na tych ludzi sukcesu, może i liderów mogli ich wychować?

J: Przede wszystkim rodzice niech nie starają się ulepić dzieci na swój wizerunek. Od tego trzeba zacząć. Żeby zobaczyli co dziecko naprawdę bawi, co dziecko naprawdę chce robić i w czym najlepiej się sprawdza. Jeśli odkryją ten talent wcześniej, a im wcześniej go odkryją tym lepiej, to niech go wspierają jak tylko mogą właśnie w tym co robi. I następna rzecz, że do pewnego momentu życia, ja myślę, że to tak nawet do 18 roku życia, młody człowiek zdecydowanie pozytywniej reaguje na pozytywne oceny tego co stara się robić, a niżeli na krytykę. W związku z tym wspieranie musi polegać… Zanim kogoś skrytykujesz, czy syna, czy córkę, czy jakiekolwiek inne dziecko, wymień najpierw 10 pozytywnych rzeczy, które zauważyłeś. I jak wymienisz, te 10 pozytywnych rzeczy, które ci się podobają u twojego syn czy córki, wtedy możesz zacząć krytykować i powiedzieć co ci się nie podoba. Ale zanim to zrobisz, wymień te 10 pozytywnych cech. I wtedy dopiero zrozumiesz, że ta jedna negatywna, czy dwie rzeczy negatywne, które się wydarzyły, to nie są wcale takie negatywne. Że to może w pierwszym momencie tak się wydaje. Ale tych pozytywów zawsze jest zdecydowanie więcej, nawet u najgorszego człowieka, nawet w najgorszym, najtrudniejszym charakterze znajdziesz zawsze minimum 10 pozytywów, które powinieneś eksponować, a wtedy zobaczysz o ile łatwiej będzie ci przekonać kogoś, żeby zrobił coś na twoją modłę. Coś innego niż sobie wyobrażał, a coś takiego co ty sobie życzysz.

A: Bardzo dziękuję za niezwykłą, ogromnie mądrą rozmowę. Wierzę, że każdy coś wyjątkowego dla siebie z niej wyniesie.

J: Ja również dziękuję.

 

Agata Szymendera – Coach dziecięcy i rodzicielski.